Łączna liczba wyświetleń

piątek, 19 października 2012

Przerażająca (tele)wizja


  Na samym początku chciałbym przeprosić Ciebie dogi czytelniku, że na kolejną moją prześmiewczą część musiałeś czekać tak długo. Sypię głowę popiołem i obiecuję poprawę.

   Miałem ostatnio trochę więcej zajęć niż zwykle, a więc wzorem większości po ciężkiej pracy wieczorem relaks przed telewizorem. W obecnej dobie, kiedy mamy dostęp do wręcz monstrualnej ilości kanałów i to w kolorze znaleźć coś sensownego przypomina gre w totolotka. Telewizja karmi nas albo bezmózgą papką telewizyjnego serialu, albo kolejny show typu „gwiazdy tańczą na wodzie”.
Niestety głupota przekrada się też do ukochanego przeze mnie sportu. Gdzie te czasy, kiedy na ring wychodziło dwóch facetów i lało się porządnie po ryjach. To był boks, z wielkimi gwiazdami. A co nam serwuje kochana telewizja? KSW. Igrzysk i chleba, tylko ze woda z dyskontu a chleb czerstwy. Bo jak inaczej nazwać ściąganie kolejnych kelnerów z bogatą CV czy emerytowane gwiazdy dla naszej dumy narodu i polskiego gladiatora Mariusza Pudzianowskiego. O ile ten jeszcze widać że się stara i ma ambicję, to Marcin Najman to polska diva KSW. Już niedługo Pan Marcin powalczy z Rysiem z Klanu albo „dobrze wykształconą” Kasią Cichopek.

   To oczywista głupota i myślałem że długo nikt jej nie przebije. O jak ja się pomyliłem. Nie wierzyłem z nasz piłkarski związek, który zawzięcie walczy o nagrodę „głupoty roku”. Najpierw sprawa praw do transmisji meczów reprezentacji Polski. Z uwagi na to, że zainteresowanie gra naszych „Orłów” nieustannie spada, wprost proporcjonalnie rośnie agresja polskiego kibica. Przyznaje, że też poczułem się wk..zdenerwowany kiedy dowiedziałem się, że za możliwość oglądania meczu Czarnogóra – Polska przyjdzie mi dodatkowo zapłacić. Nie dość, że wszystkie platformy cyfrowe drą z nas co miesiąc haracz za samo posiadanie i możliwość oglądania garstki kanałów to teraz za 2 godziny trzeba dodatkowo zapłacić.

   Jednak gwoździem programu był ostatni popis organizacji meczu Polska – Anglia. To przecież już ręce opadają. Mamy najnowocześniejszy stadion w Europie, prawdopodobnie najdroższy i wielofunkcyjny. No ale żeby na stadionie próbować organizować regaty tego konstruktor chyba nie przewidział. Oczywiście winnego nie znajdziemy, organizator czyli PZPN zwala winę na konstruktora dachu który się zamyka kiedy jest gorąco a nie zamyka kiedy pada. Murawa wygląda jak jedno z pól ryżowych w Chinach a na stadionie można urządzić mecz piłki tylko że wodnej.
Można pomyśleć beznadzieja gdyby nie jedno wydarzenie. Dwóch śmiałków wdarło się na murawę stadionu, uciekając przed stewardami spełnili prawdopodobnie swoje marzenie a nam dając olbrzymią dawkę pozytywnej energii. Wiem, to wbrew prawu i należy im się kara. Pozostaje tylko jedna rzecz, jeśli tych dwóch panów ukarzemy to również powinniśmy się domagać ukarania organizatora wtorkowego kąpieliska.

PS. Pozdrawiam bohaterów wtorkowego wieczoru i dziękuje za super orzełka na murawie.

sobota, 16 czerwca 2012

O pantoflach, telewizorze i zabawkach

          Polski czerwiec, teoretycznie przedsmak wakacji. Na myśl o tym przychodzą na skojarzenia typu słońce, zimne piwko,ciepły wieczór przy grillu. Niestety ostatnio jest na odwrót, leje zimno i nuda... O przepraszam, rozpędziłem się. Przecież od około 2 tygodni mam największe święto dla 99% facetów na świecie. Pozostały 1% to ludzie bez telewizora i mieszkający w Amazońskiej dziczy, ludzie interesujący sie jakimś barbarzyńskim sportem typu baseball, rugby, polo czy squash. 
          Tak jak w nieśmiertelnym żarcie o Stalinie tak ja czuje się teraz, wszędzie Euro a reklamy znanego dyskontu znam juz na pamięć. Nie powiem, kocham ten sport od dzieciaka ale co za dużo to nie zdrowo. Jeszcze chwila a moja pralka zacznie wrzeszczeć że wszyscy jesteśmy drużyna narodową a z lodówki wyjdzie Franciszek S.
 Swoją drogą to fenomen. Dla większości facetów (są również przedstawicielki płci pięknej) świat się zatrzymał. Nasze mieszkania mogły by być doszczętnie okradzione, ale z jednym wyjątkiem - telewizora. Przez miesiąc facet i telewizor stanowią nierozłączna parę a nie jedna żona, narzeczona czy dziewczyna może czuć się zazdrosna. I słusznie.
            Pewnego wieczoru siedziałem ze znajomymi na tarasie jednej z rzeszowskich knajpek rozkoszując się meczem Niemcy - Holandia. Jednak mój wewnętrzny spokój zburzyły niewiasty siedzące za nami. Nie zainteresowane w ogóle tym co sie dzieje na ekranie, głośno dyskutowały na temat jakiegoś mazidła do twarzy, potem zaczęły oceniać urodę piłkarzy. jak by to miało jakiś związek z umiejętnościami piłkarskimi. No ręce opadają. W zasadzie nie wiem co gorsze, kobieta - absolutny impotent piłkarski czy kobieta - kibic. Jedno i drugie potrafi zabić.  Jedna z małżonek moich kolegów z którymi często oglądamy mecze, po godzinie oglądania meczu, komentowania, zapytała z niewinną minką "a którzy to nasi"?

           Przyznaje, miałem poważne obawy przed rozpoczęciem Euro, ale teraz publicznie biję się w pierś i sypie głowę popiołem. Ceremonia otwarcia była świetna, ten klimat, dreszczyk na plecach. Jednak jednej rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Po jaką cholerę stado bezmózgich yeti wychodzi na ulice i okłada innych? Jaki w tym patriotyzm? Tzn co, nie jemy kebabów? nie jeździmy Oplami czy Mercedesami? Nie kupujemy telewizorów Samsung czy Sony? Trochę szkoda, że takie piłkarskie święto może zepsuć barbarzyńska horda "patriotów". Bardziej by pasowało inne słowo, rymujące się patriota a zaczynające na literkę i..... Dla takich osobników polecam uderzanie głową w ścianę do utraty przytomności.
    Dodatkowo jestem zaskoczony formą kilku zawodników. Szewczenko, Pirlo, Karagounis czy Katsuranis. Szacunek Panowie. Co prawda metryka zaawansowana ale poziom jak za dawnych lat. Uśmiech na mojej twarzy wywołał widok Karagounisa po meczu z Polską.  Lekko przepocony, troszkę zmęczony a Dariusz Dudka w - chłopak młody a wyglądał jak by przebiegł maraton... dwa razy. 

Na koniec składam prośbę. Drogie Panie, dajcie nam ten jeden miesiąc wolności. Potem znów będziemy trzepać dywany i wynosić śmieci. Dajcie nam sie cieszyć tą "zabawką". W końcu mężczyzna jest cały życie dzieckiem, tylko mu zabawki drożeją...

czwartek, 10 maja 2012


O wsi w mieście i piłce przy okazji

    Wreszcie się ociepliło i mogę zacząć sezon grillowy. Nie ma większej przyjemności od zjedzenia wielkiego kawałka pieczonego mięcha. Pochodzę ze wsi i moim cotygodniowym rytuałem było koszenie trawnika i wieczorny rodzinny grill. Życie na wsi ma swój urok – spokój i cisza, czasem pracujący traktor sąsiada o 7 rano....

      Ostatnio mi koledzy w pracy nałogowo słuchają jednej stacji radiowej, nie żebym miał coś przeciw muzyce, ale sam dobór utworów pozostawia wiele do życzenia. Jak oczywiście łatwo przewidzieć zostałem brutalnie uświadomiony że ten swojsko brzmiący folk to oficjalny hymn Euro 2012. No tego to ja się nie spodziewałem. Nie wiem jak to możliwe , że jedna z największych imprez sportowych historycznie odbywająca się w Polsce będzie kojarzyć się z „koko spoko” i zespołem „Jarzębina”. Z drugiej zaś strony można sobie wyobrazić jaka musiała być konkurencja skoro wygrał tak „przaśny” kawałek. Teraz już tylko krok do absurdu. Spece od PR strzelili by sobie w głowę. Bo jeśli chodzi o dobra reklamę to sami sobie robimy krzywdę. Najpierw szef polskiej piłki nożnej wycina z koszulek reprezentacji orzełka, potem tryumfalnie go przywraca – sukces. Potem premier zamyka stadiony by parę miesięcy później otwierać nowe- kolejny sukces. Teraz na wizytówkę Euro 2012 wybrany został jakże uroczy utwór „Koko spoko”. W zasadzie po całej tej imprezie (która oczywiście okaże się kolosalną logistyczno-organizacyjną klapą) w Europie Polska będzie krajem gdzie jeździ się jeszcze furmanką, rarytasem jest kotlet schabowy z kapustą, ogórki kwaszone i oscypek a strojem galowym sukmana. Polska będzie wspaniałym europejskim skansenem.
      Wielkim wysiłkiem udało się wybudować stadiony, przyznaje że wspaniałe. Jest tylko jeden mały problem- jak niby do diabła mamy się na nie dostać skoro sieć autostrad w Polsce jest tak bogata jak w Tanzanii. Już czekam z uśmiechem na ustach jak to Rosjanie utkną w korkach pod Warszawą. Pod Grunwaldem Krzyżacy wykopali „wilcze doły” teraz nasza kolej. Tablice informacyjne, które kierują na skróty (które w zasadzie wydłużają drogę). Jestem ciekawy czy trafi się jakiś śmiałek który będzie chciał swoim piekielnie drogim i nowym samochodem wybrać się z Rzeszowa do Lwowa. W zasadzie chyba tylko „Bear Grylls”. No chyba że pojedzie pociągiem. To będzie wspaniała podróż..... w czasie. Bo jak inaczej nazwać podróżowanie wagonami które pracowały chyba w latach 80.

       To nie jedyna wiśnienką na tym torcie. Pan Jan Tomaszewski - „człowiek który zatrzymał Anglię” na Wembley. Niewątpliwie znakomity piłkarz i legenda, który znany jest z ostrego języka. W swoich słowa ostro krytykuje kadrę w której pojawiły się nowe twarze. Ja wiem, przyjemnie jest wygrywać. Więc aby to zrobić trzeba mieć odpowiednich piłkarzy do tego. Nasza kadra to chyba jakaś spuścizna po Antonim Ptaku który uważał, że Polacy nie potrafią grać w piłkę … więc do swojego klubu sprowadził hurtowe ilości Brazylijczyków. Skutek oczywiście był taki sam.

       Nie jestem zwolennikiem hasła „Polska dla Polaków” ale też nie mogę przeboleć tego że w koszulce z orzełkiem na piersi będzie grać Eugen Polanski, który jeszcze parę lat temu chciał grać dla „Nationalmanschaft”. Racja, w jej młodzieżowej wersji grał. Podobnie ma się sprawa z Perquisem. Franciszek Smuda na samym początku swej przygody z kadrą głośno opowiedział się przeciw „farbowanym lisom” w reprezentacji. Wraz z biegiem czasu jego stanowisko się zmieniało, bo planował już naturalizowanie Manuela Arbolede. Międzyczasie pozbył się „chłopaków z charakterem” takich jak Boruc czy Żewłakow. Prawda jest taka, że wielu z nas pamięta czasy kiedy w koszulce z orzełkiem na piersi biegali Juskowiak czy Kowalczyk. Pamiętają krewkiego Hajtę i Świerczewskiego. Ta reprezentacja chwytała za serce, była nasza. Wtedy jakoś łatwiej się śpiewało „Nic się nie stało, chłopaki nic się nie stało”.
Teraz będziemy nucić „koko spoko”. To ja już wole wykosić trawnik.

środa, 25 kwietnia 2012


Jak pech to pech


       Czasem mamy wrażenie że prześladuje nas jakieś fatum, pech. W poniedziałek poczułem niesamowity ból zęba, z racji tego ze nienawidzę wizyt u dentysty a samą jego osobę uważam za wiernego ucznia Markiza de Sade musiałem coś z tym zrobić. Niestety miałem dwa wyjścia, pierwsze zostać męczennikiem , bądź druga dać się nawiercić, skłóć na tym Madejowym Łożu. Nie chcąc z bólu uszkodzić żadnego z przechodniów po pracy poszedłem do dentysty. To jest specyficzny fenomen, dorosły facet na fotelu dentystycznym jest potulny i przestraszony jak dziecko. Ja swoją drogą też się boje dentysty. Poza tym jaki człowiek grzebie drugiemu w paszczy. Zajęła się mną przemiła blondynka, w zasadzie więcej było strachu niż przewidywałem. Jednak na koniec czekała mnie niespodzianka, bo otóż jeśli chce zachować mojego własnego zęba muszę zainwestować. Leczenie kanałowe i inne przyjemności nie są refundowane wiec czeka mnie wydatek. Głupota – bo po co co miesiąc zabierają mi połowę pensji na świadczenia socjalne i emeryturę (raczej jałmużnę) skoro i tak musze za wszystko płacić. No ale jak pech to pech.

W tym tygodniu jest jednak większy pechowiec. Duma Katalonii. Zespół który zadziwiał piłkarski świat, kolekcjonował kolejne trofea złapał zadyszkę jak palacz w biegu maratońskim. W pierwszym meczu półfinałowym tylko wyjątkowe szczęście, nieskuteczność zawodników Barcelony pozwoliło Londyńczykom odnieść zwycięstwo.
Pech.
Nie minęło cztery dni a na Camp Nou zameldował się pretendent i lider do tytułu mistrza Hiszpanii. Kibice przecierali oczy ze zdziwienia, Messi wyłączony z gry, nieskuteczny Xavi i młodzi Cuenca i Thiago którzy nie potrafili udźwignąć presji tego meczu. Real odniósł historyczne zywiestwo (od 7 lat nie potrafił tam wygrać) grając mądrze w defensywie, nie dopuszczając Katalonczyków w pobliże świątyni Ikera Casillasa. Tym razem żaden z zawodników Barcelony nie odważył się wspomnieć o antyfutbolu. W zasadzie tylko Busqets powiedział , że Barca była lepsza, co z reszta cały piłkarski świat przyjął z przymrożeniem oka .Oczywiście przewaga w posiadaniu piłki co nie przekładało się na gole.
Pech.
Nawet w najczarniejszych koszmarach Pep Guardiola nie przewidywał takiej koncówki sezonu. Przed rewanżowym meczem z Chelsea wiedział, że to mecz o uratowanie sezonu. Miała być „Droga do gwiazd” a skonczyło się Drogą krzyżową. Zawodnicy wyraźnie zmęczeni, o moralach żołnierzy Niemieckich pod Stalingradem. Barca straciła w 8 dni szanse na dwa najważniejsze trofea. Mecz na Camp Nou od początku rozpoczął się od szturmu Barcelony. Chelsea wzorem „autobusu Mourinho” cofnęła się licząc minuty do końca meczu. Żeby jednak nie było zbyt łatwo Terry przypomniał sobie że nie dał Alexisowi kopniaka na szczęście. Arbiter nie zrozumiał żartu i wyrzucił dobrodusznego wielkoluda z boiska. Barca prowadziła już 2-0 kiedy Chelsea wyprowadziła kontrę po której piękną bramkę zdobył Ramires. I chyba dopiero wtedy zobaczyłem , że ten facet w ogóle gra w tym meczu. Po przerwie Barca grająca w przewadze liczebnej gniotła i gniotła Chelsea. Masa szczęścia i Cech na bramce pozwoliły utrzymywać korzystny wynik. Końcówka jak z Hollywoodzkiego filmu. Odrzucony przez wszystkich staje się bohaterem. Fernando Torres. Niegdyś legenda Liverpoolu a obecnie powód do żartów. Położył na ziemi Valdesa i wszedł z piłką do bramki. Bramka warta 50 mln funtów. Chelsea niczym Spartanie w wąwozie Termopilskim bronili się prawie cały mecz a udało im się strzelić 2 bramki na Camp Nou. Barca praktycznie nie schodząca z połowy Chelsea, wymieniająca miliony podań nie potrafiła rozmontować defensywy gości. No i ten najważniejszy, ten który ośmieszał defensorów, strzelał tyle bramek ile średni Polski ligowiec. On zawiódł. Poprzeczka go pokonała.
Pech.
Mówią że zemsta jest rozkoszą bogów. Dziś Londyńczycy mają swoją vendettę. Wykrwawieni i wykartowani ale szczęśliwi pojada do Monachium. A Barca? Bolesny jest upadek wielkich. Bo piłka jest jak wędkowanie, liczy się to co w siatce. A przy okazji trzeba mieć odrobinę szczęścia.

sobota, 10 grudnia 2011

Inny....




Był wielki...... Nie... nadal jest wielki pomimo że karierę zawodniczą ma już za sobą. Poruszał się z gracją baletmistrza, technicznie bajeczny i do tego serce wojownika. Potrafił utrzymać się na szczycie prawie cała karierę. Dariusz Michalczewski – champion wszech czasów. Dziś z przyjemnością oglądam jego walki, pomimo tego że ostatnio tv obrzydza mi to prezentując MMA- żałosne imitacje prawdziwych wojowników ringu. Jestem niemal pewny że „Tiger” wychodząc zza biurka rozpłaszczył by w pierwszej rundzie legendę polskiego MMA- Marcina Najmana. W 2002 roku Michalczewski stoczył walkę z Amerykaninem Richardem Hallem. Walka ta przeszła do historii pięściarstwa. Prawdziwa szermierka na pięści, technika, taktyka – delicje.



Dziś w ringu stanie dwóch gigantów. Champion- FC Barcelona i pretendent do tytułu – królewski Real Madryt. To dziś jest dzień kiedy oczy piłkarskiego świata będą zwrócone na jeden ze stadionów – piłkarskich świątyń, Estadio Santiago Bernabeu. Wiele się mówiło o tych spotkaniach, wiele złego się stało. Barcelona zaszufladkowana jako klub zniewieściałych aktorów pokroju Daniego Alvesa czy Sergio Busqetsa. Do tego trzeba doliczyć prowokatorów, polującymi stadnie na arbitra. W oczy kłuje pozowanie na „świętych Katalonii”, „DNA Barcy” kiedy każdy z nich ma „coś za uszami”. Druga strona też ma sobie cos do zarzucenia. Po starciu w Lidze Mistrzów piłkarze Realu Madryt zostali okrzyknięci brutalami i neandertalczykami. Hannibal Lecter to przy Pepe niewinne dziecko, Diarra to pitbul biegający z udem przeciwnika w zębach a Jose Mourinho to kolejne wcielenia antychrysta.

W tym sezonie wszystko wygląda inaczej. Real ma przerażająca wprost serię 15 zwycięstw. „Żołnierze Mourinho” krocza od zwycięstwa do zwycięstwa. Barca nie dominuje tak jak w latach poprzednich. Jednak kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze głosy o kryzysie po „policzku w Getafe” w następnych meczach Barca w tempie „spacerowym” zmasakrowała swoich rywali.

Dziś odbędą się „Gran Derbi”. Dziennikarze nazywają je Derbami Hiszpanii ale ja pójdę krok dalej. To są Derby Wszechświata, Derby Futbolu. Żaden klub nie ma takiego adwersarza. Takiego silnego, tak znienawidzonego, zwycięstwo z którym jest celem samym w sobie. Ale jednak bez którego nie mogli by istnieć. To takie małżeństwo z rozsądku. Ona kocha go „za wzięcie” a on ją „za żarcie”.

Kazimierz: Jak swoi żyją, to i nam tu żyć.
Babcia: Swoi? Kargul to wróg najgorszy ze wszystkich.
Kazimierz: Wróg? A wróg. Ale swój, mój, nasz… Na własnej krwi wyhodowany.
Marynia: Gdzie indziej nie można było, a?
Kazimierz: Mania, ty nie nerwuj się. Trzeba nam szukać nowego wroga, jak tu pod bokiem znalazł się stary? Toż to by było nie po bożemu


Dziś oba kluby stoczą pojedynek na śmierć i życie piłkarskie. Nikt nie okaże litości i nikt o nią nie poprosi. Do dziś trwały insynuacje prasowe, utarczki słowne,dywagacje. Do dziś........ Teraz została cisza.....


Lets begin.....

piątek, 4 listopada 2011

"Bóg a po Bogu ja"



    Niedziela to jeden z najprzyjemniejszych dni tygodnia. Nic nie trzeba robić a jedynie można. Dla części naszego społeczeństwa niedziela to czas wypoczynku i rozrywki jak np. wycieczki. Szkoda , że niezliczone hordy pielgrzymują do Lidlów,Tesco i innych tego typu przybytków. Sam niestety znalazłem się w tym dzikim tłumie, na szczęście tylko w roli obserwatora. Niezły ubaw miałem patrząc jak ludzie wrzucają do wózka rzeczy które im się nie przydadzą a kupują je bo jest promocja. Cytując za Robertem Górskim promocja działa wtedy gdy za pół ceny możesz kupić rzecz której nie wziął byś za darmo. Do tego od razu widać kto w domu nosi spodnie. „Stefan przynieś ręczniki, Stefan gdzie jest cukier, Stefan czy ja wszystko muszę robić sama?” Przyjemność z wycieczki była porównywalna do trepanacji czaszki łyżeczka od herbaty. Wróciłem do domu i pomyślałem o człowieku który jest faktyczną głową piłkarskiej rodziny.

        Jose Mario dos Santos Felix Mourinho. To typowy samiec alfa i „pieprzony szef” jak raczył powiedzieć Pep Guardiola. Nie będę opisywał jego kariery bo biografii na pewno powstanie wiele i to lepszych. „Special One” jak sam osobie powiedział ma specyficzny charakterek. Jego konferencje prasowe to spektakl, to ring w którym to Portugalczyk jest championem i rozkłada pretendentów na deskach jak Lenox Lewis Andrzeja Gołotę. Kto wchodzi na jego terytorium jest natychmiastowo sprowadzany na ziemię. Claudio Ranieri wszedł w polemikę z Portugalczykiem ale jego riposta była natychmiastowa - "Przez kilka miesięcy uczyłem się włoskiego po pięć godzin dziennie, aby mieć pewność, że potrafię się dogadać z piłkarzami, prasą i kibicami. Ranieri był w Anglii pięć lat i w dalszym ciągu musi dać z siebie wszystko, aby powiedzieć dzień dobry lub dobry wieczór".
      „ Zapytany, jak to jest być wygwizdanym przez osiemdziesiąt tysięcy fanów na stadionie Barcelony, gdzie jest szczególnie znienawidzony, „The Special One” odpowiedział: „To cudowne, magiczne”. Taki jest Mourinho, nie można być obojętnym wobec niego. Albo się go kocha albo nienawidzi.
      Jeśli chodzi warsztat trenerski to trzeba mu to przyznać, stoi na najwyższym światowym poziomie. Już na samym początku pracy w Madrycie zawodników zaskoczyła ilość ćwiczeń z piłką. Na pytania odpowiedział w swoim stylu - „A widzieliście pianistę, który biega wokół fortepianu, zamiast ćwiczyć gamy?” Jose niczego nie zostawia przypadkowi, Didier Drogba wspomina - „Przed meczem José mówił nam dokładnie, co zdarzy się na boisku. Chwilami ciarki chodziły mi po plecach, bo był piekielnie precyzyjny i nigdy się nie mylił”. W tym momencie Jose otrzymał niepodzielna władze jakiej nikt przed nim będąc trenerem nie miał. Po krótkim starciu z Jorge Valdano został sam na placu boju. Jest tarczą dla zawodników, dobrym aczkolwiek surowym ojcem. Przed mediami będzie bronił swoich podopiecznych jednak w szatni będzie pierwszym krytykiem.Cały klub łączy „chemia”, o jej potędze można się było przekonać kiedy Jose odszedł do Interu Mediolan a zaraz za nim chcieli podążyć tacy zawodnicy jak Terry, Drogba czy Lampard. Zaraz po wygraniu LM z Interem Mediolan świat obiegły zdjęcia płaczącego Materazziego proszącego Mourinho by został w Mediolanie. Jest świetnym motywatorem, potrafi scalić piłkarzy w sprawnie działającą maszynę. Przykładem tego niech będzie świetny mecz Interu Mediolan z Barceloną na Giuseppe Meazza. Perfekcyjnie działający Real Madryt w superpucharze Hiszpanii „wyłączył” wszystkie atrybuty FC Barcelony. Ustanowił fantastyczny rekord, 9 lat bez porażki na własnym stadionie.
      Każdy ma swoje wady i nawet Jose Mourinho je ma. Jest inteligentnym człowiekiem, potrafi manipulować mediami i kibicami. Świetnego arbitra Andresa Friska kibice zmusili do zakończenia kariery. Czasem w swoich wypowiedziach przypomina człowieka opętanego manią prześladowczą. Rozumiem że będąc w Madrycie ciężko o ciepłe uczucia względem FC Barcelony ale od pewnego czasu Jose prowadzi własną krucjatę. I będzie ja prowadził mniej więcej jak mówi Franz „Bezapelacyjnie, do samego końca... mojego lub jej... „ Od czasu do czasy wetknie swoje pace nie tam gdzie trzeba. Z drugiej zaś strony jest na tyle mocny by ta bezpardonową wojnę wygrać. Prezes FC Barcelony Sandro Rosell wydał zakaz wypowiadania się przez działaczy i zawodników na temat Realu Madryt. Jose jest typem zwycięzcy, zdobywcy dlatego kibice Realu Madryt nawet nie robią sobie nadziei ze „Special One” zostanie drugim Sir Alexem Fergusonem , pewnym jest że po zdobyciu LM i zdetronizowaniu FC Barcelony Jose odejdzie by podbijać dalej piłkarski świat. Jednocześnie pompując do granic niemożliwości własne ego.

    Jest jak dr Jekyll i mr Hyde, prywatnie to zupełnie inny człowiek. Jest jak każdy inny ojciec, przychodzi na mecze syna, spędza wakacje z rodziną. Ostatnio okazuje się że ma ludzkie odczucia, otrzymana nagrodę najlepszego trenera przekaże na aukcje charytatywną a środki będą przekazane dla Fundacji im. Sir Bobbego Robsona i Braekthrough Brest Cancer.

Jego wielkie sukcesy są jego wizytówką i nikt mu tego nie odbierze. Jest jak chili w dobrej pizzy, dodaje pikanterii. Jego charyzma jest podobna to „Gazzy”czy Cantony, bez takich ludzi futbol byłby biedniejszy.

„Nie jestem najlepszym trenerem na świecie, ale lepszego ode mnie nie ma. „

PS. Niniejszy felieton popełniłem z dedykacją dla mojego serdecznego przyjaciela, który uciekł do kraju "synów Albionu". Do zobaczenia 

wtorek, 4 października 2011

Jak to Pani Danusia przepowiedziała przyszłość piłki nożnej


          Dziwny jest ten rynek muzyczny. Są gwiazdy jednego sezonu, jednego kawałka który udało się sprzedać i zarobić kapuchę. Jak dobrze że istnieją legendy, kapele, artyści których oklaskujemy zawsze, nawet jak trochę się postarzeli. Niektórym przybyło wagi a ubyło włosów, a niektóre kobiety są dalej tak samo gorące pomimo upływu lat(tak Pani Turner,kocham Panią ). Na takich koncertach częściej można spotkać starszych facetów z brzuszkiem którzy znają więcej niż kilka pierwszych wersów piosenki. Nigdy za to nie przypuszczałem że kobieta (KOBIETA!) będzie mieć rację (RACJĘ! KOBIETA!) w sprawach piłki nożnej.



"Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy,
mmm, orły, sokoły, herosy!?
Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów,
gdzie te chłopy!?  "



Tak, Pani Danuta miała rację. Coraz częściej łapę się na tym, że tęsknie za starymi gwiazdami kopanej. Czy to znaczy że jestem stary?? Niemożliwe. Starość to szachy w parku, laska, częstsze wizyty w przychodni niż w knajpie a lekarz jest prawie domownikiem . Jeszcze jakiś czas temu piłka była naprawdę męskim sportem. "Gazza" chlał i bił się w knajpach, Cantona walił z półobrotu w kibiców a Roy Keane potrafił zwyzywać w szatni wszystkich łącznie ze sprzątaczkami i personelem uświadamiając co myśli o takiej grze i co mogą mu zrobić. Teraz oglądając mecz mam wrażenie że oglądam "Gwiazdy męczą na lodzie" albo inny plastikowy gniot... Nie mówię o tym że to ma być piłkarska wojna, krwawa kaszanka z nogami ale przydało by się tu trochę "męskości". Mówi się że to zawodnicy Barcy grają jak baletnice, a Sergio Busquets mógłby zagrać lepiej razem z Denzelem Washingtonem na planie filmowym niż na boisku. Niestety podobnych „artystów” było by więcej. Mascherano, twardziel w Anglii w Hiszpanii zniewieściał. Angel Di Maria wazy tyle co 7 – letni syn mojego brata i przy każdym kontakcie odbija się od przeciwnika jak piłeczka pingpongowa. Cristiano Ronaldo - paker który mógłby zabrać na klatę stopera a na plecy bramkarza i wbiec z piłką do bramki ale woli się położyć z grymasem bólu i jękiem tak jakby jego nogę odgryzł rekin a jego wnętrzności paliły ognie piekielne.Luis Suarez (tak ten najlepszy przyjmujący z Urugwaju) potrafi przewrócić sie przy byle kontakcie sugerując arbitrowi, że tyle co uciekł bolesnej i męczeńskiej śmierci.
To nie jest domena jednego klubu czy kraju, to choroba która zaczyna trawić cały futbol.


Ostatnio oglądałem mecz Australia - Francją w rugby. To jest męski sport, tych facetów naprawdę można się bać a każde starcie wygląda jak walka czołgów. Krew nie powoduje mdlenia a złamanie otwarte można rozchodzić. Piłkarze ręczni to też nie ułomki. Ciągnięcie za koszulkę jest na porządku dziennym, wkładanie palców w oczy lub inne otwory ludzkiej czaszki to norma. Nie ma tam taryfy ulgowej, goście wychodzą z agresją w oczach ale po meczu przybiją "piątkę", pogratulują - sportowa klasa. Hokej - oczywiście bramki, piękne akcje ale ja osobiście tylko po to oglądam mecze żeby zobaczyć jak wielki rozpędzony i nieogolony facet rozsmaruje drugiego na bandzie. To nie sport dla ministrantów.


Chce męskiej walki, widowiska i facetów na boisku a nie 22 Farinellich. Jeśli tak ma wyglądać ta nowa, modna piłka to ja wolę być stary.